czwartek, 19 czerwca 2014

Gdańsk - Bieg Świętojański - Hel

Jutro 20stego w piątek TRICITY ULTRA biegnie na Hel. Założenie jest proste dobiec na Hel przed odpłynięciem ostatniego tramwaju wodnego z Helu do Gdańsk czyli przed 17. Start wspólny z Gdańska, po drodze Bieg Świętojański w Gdyni, a później Road to HEL ;) Paradoksalnie meta w Gdyni będzie startem do trzeciego etapu podróży. Reszta później jak dobiegniemy;-)

wtorek, 17 czerwca 2014

Piątek 20stego ;-)

W ostatnim czasie nie robiłem nie wiadomo jakich dystansów, bo z tyłu głowy od dwóch/trzech tygodni mam piątek 20stego tego miesiąca, czyli nasz kolejny ultra z TRICITY ULTRA. Takie były plany i jak zawsze na planach się kończy. Tak było i tym razem. Wybiegając z zamiarem zrobienia 10 km robiłem 20 km, bo się zgubiłem, zamiast wybiec wieczorem, kiedy będzie chłodniej, wybiegałem w największe słońce. Na parkruna (tak Tomek, byłem tej soboty SAM na parkrunie; -) pojechałem tam pamiętając słowa Jarka "uważaj, żeby nic sobie nie zrobić tak jak ja" pobiegłem na tyle ile było mnie stać minionej soboty, czyli 5km w 21:01, bo po co spokojnie ;-) W niedzielę pobiegliśmy wspólnie z Jarkiem (Tomek ganiał z chłopakami po lasach mazurskich na Maratonie Mazury, a Dominik pojechał po kompot do Teściowej; -)) na lekkie wybieganie i tak się zagadaliśmy, że wbiegliśmy gdzieś w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym i... zgubiliśmy się. Zegarek wskazał 13,5 kilometra, brak zasięgu w komórce i niedostępność sygnału  gpsa, która spowodowała, że pomimo funkcji w zegarku "prowadź do punktu początkowego" nie mogliśmy z niej skorzystać.
Strachu nie było, bo to nie puszcza amazońska, ale perspektywa wybiegnięcia w Oliwie nie podobała nam się, bo skończyłoby się na 30-40 kilometrach, a tego nie chcieliśmy. Okazało się chwilę później, że zastanawiając się, staliśmy na węższym odcinku Doliny Radości. Usprawiedliwienia nie ma; -) Znaczy się, jest. Nie było naszego tropiciela, jedynego Indianina z plemienia Tarahumara Dominika. Ono odnalazłby szlak, a jeśli nie, szlak odnalazłby Dominika.   Skończyliśmy na półmaratonie z małym niedosytem, bo biegło się świetnie, pogoda, tematy i chęci były na kolejne 20 km. Sądzę, że tak by się to skończyło gdyby nie piątek 20stego:-)
Tomek skończył The Beatles, widziałem, że uwalnia już inne dźwięki w słuchawkach. Ja za to jestem po dziewiątym albumie The Rolling Stones i lecę dalej. Nie powiem, żebym się nie męczył przy pierwszych płytach i że są one godne polecenia, ale z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że warto poznać coś, co pociągnęło miliony ludzi, co było totalnym wariactwem dźwięków. Taką płytą jest "Their Satanic Majesties Request", którą przy pierwszych taktach chciałem wyłączyć. Wybiegając z domu chciałem zdjąć słuchawki i słuchać je w tle jak radia podczas snu. Pomyślałem sobie, masakra, za jakie grzechy, ale ok. Nie ma złej muzyki tylko może nie ten dzień, nie ta chwila, dam radę, raptem to jakieś 44 minuty.  I tak do piątego utworu przeżywałem naprawdę ciężkie chwile. Pobiegłem nad nowy zbiornik retencyjny, chyba nazywa się Jasień. Znajduje się pomiędzy budowanymi stacjami Jasień, Kiełpinek Pomorskiej Kolei Metropolitarnej. Zbiornik w obwodzie ma około 1 km. Urokliwe miejsce, dla tych, którzy lubią biegać w kółko i idealne do treningu interwałowego. Ale wracając do piątego utworu, który spowodował u mnie irytację biegaczami, którzy kręcili się wokół zbiornika. Pomyślałem sobie ile można robić kółek? Ile? (niedawno sam zrobiłem tam 20) I tak "słusznie" zirytowany wbiegłem na wał którym ma niedługo podążać kolej. Wtedy, dokładnie w tym czasie, kiedy zacząłem zostawiać swój ślad w miejscu gdzie leżą już kamienie gotowe na przyjęcie ciężaru torów, zabrzmiał w słuchawkach utwór "She's a rainbow". Stało się coś dziwnego, poczułem się jak Keith Richards po zażyciu swojej dawki...riffów; -) Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby gdyby ta płyta się nie skończyła, a  z drugiej strony w głowie cały czas była ta data 20 czerwca 2014 r., i rozsądek nakazywał zejście po tych 44 minutach z trasy.  Wysłuchałem płyty do końca, później już w domu na spokojnie wysłuchałem raz jeszcze, brzmiała inaczej i chyba jest to płyta z gatunku tych, które za każdym razem "wyglądają" inaczej, to fajne, inne, już niestety coraz rzadziej spotykane, a szkoda.

środa, 4 czerwca 2014

8 minut gwiazdorzenia :-)



Na początku maja Jarek napisał, że Jego siostra cioteczna od strony ojca będąca w związku z bratem kuzyna ciotki od strony mamy chciałaby przeprowadzić z nami wywiad radiowy w sensie taki bez wizji:-) pytanie zadałem proste:"będziemy gwiazdorzyć? pewnie:-) Tomek dodał "przecież jechaliśmy samochodem" i tak spotkaliśmy się w niedzielny wieczór u Jarka w domu. Pomimo tego, że atmosfera była bardzo wyluzowana, to po włączeniu dyktafonu spojrzeliśmy się na siebie i nikt nie chciał zacząć pierwszy;-) Potem jakoś poszło. Mi się podoba, pierwsze nasze wspólne wynurzenia jako TriCity Ultra, o tym jak zaczynaliśmy, jak się poznaliśmy i że Tomek je grilla z karkówki ;-)


The Running Stones czyli Sympathy for The Devil vs. Love me do

Jestem daleko z tyłu i po sportowemu mówiąc obserwuję plecy przeciwnika. Niestety. Niedługo miną dwa tygodnie kiedy to ostatni raz przesłuchałem The Rolling Stones "England's Newest Hitmakers" i "Five by Five". Potem była przerwa spowodowana przeziębieniem i bieganiem w szerszym gronie. Po szybkim przedyskutowaniu z Przeciwnikiem, że dyskografia The Rolling Stones jest dosyć szeroka pod uwagę wziąłem albumy studyjne wydane w UK (pomimo, że chciałem podejść ambitnie do rywalizacji i  przesłuchałem też wydania płyt na US). Dwa pierwsze już z "docelowej listy"za mną:

The Rolling Stones (17 kwietnia 1964)
The Rolling Stones No. 2 (15 stycznia 1965)

teraz czas na kolejne, mam nadzieję mniej "męczące" dźwiękami albumy:

Out of Our Heads (24 września 1965)
Aftermath (15 kwietnia 1966)
Big Hits (High Tide and Green Grass) (4 listopada 1966)
Between the Buttons (20 stycznia 1967)
Their Satanic Majesties Request (8 grudnia 1967)
Beggars Banquet (6 grudnia 1968)
Let It Bleed (5 grudnia 1969)
Sticky Fingers (23 kwietnia 1971)
Exile on Main St. (12 maja 1972)
Goats Head Soup (31 sierpnia 1973)
It's Only Rock'n Roll (18 października 1974)
Black and Blue (23 kwietnia 1976)
Some Girls (9 czerwca 1978)
Emotional Rescue (20 czerwca 1980)
Tattoo You (24 sierpnia 1981)
Undercover (7 listopada 1983)
Dirty Work (24 marca 1986)
Steel Wheels (11 września 1989)
Voodoo Lounge (11 lipca 1994)
Bridges to Babylon (29 września 1997)
A Bigger Bang (5 września 2005)

Wczoraj pobiegliśmy z Tomkiem do Otomina, tam tradycyjne kółko wokół jeziora i powrót. Po drodze Tomek powiedział: "przede mną White Album potrzebuję na niego 1,5 godziny...i nie wiem kiedy znajdę na to czas".
Tomek, na White Album nie potrzebujesz 1,5 godziny tylko 1,5 h i prawie 4 minut więc...:)
Tym samym zapaliło się światełko w tunelu. Zrobię wyjątek i pójdę w jego kierunku, aczkolwiek wiem, że jak będę się zbliżał to dla mojego Przeciwnika godzina, o której będzie miał wybiegać 9 studyjny album The Beatles nie będzie miała znaczenia.

niedziela, 1 czerwca 2014

"...Begin the day with a friendly voice" - Rush „The spirit of the radio”

Takim przyjaznym głosem był Parkrun w sobotę, w tą sobotę; -) Cykliczne odmawianie chłopakom z Tricity Ultra, a w szczególności Tomkowi, który zdawał mi, co piątek pytanie: „jadę na parkruna, jedziesz?” Stawało się powoli męczące. Przyszedł nawet czas, że nie musiałem mu odpowiadać, a autor pytania nie miał pretensji, ze nie odpowiedziałem, taki życiowy komfort; -) Układ dnia, wieczoru, nocy i poranka sprawił, że to ja napisałem do Tomka: „Uważaj teraz. Kiedy będziesz?”
Swojego pierwszego Parkruna pobiegłem prawie równo 2 lata temu w Gdyni, dzień po meczu Polska-Grecja inaugurującym mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Był to mój drugi miesiąc biegania. Czas 31: 26, miejsce 37 - ostatnie. Może nie byłbym ostatni, bo wiele czynników miało wpływ na moją postawę, a w szczególności gol strzelony przez Lewandowskiego
i butelka Chianti na jego cześć; -) Było to 9 czerwca 2012 roku, po dwóch latach poprawiłem swoją parkrunową życiówkę o prawie 11 minut. Jest radość. I wiem, że są zapasy siły w nogach na szybsze kilometry, tylko nie wiem czy mam aż taką ochotę spinać się i łamać kolejne rekordy, czy to na 5 km czy 10 km czy nawet na dystansie półmaratonu czy maratonu, …ale wiem na pewno, że jak staję na starcie to w głowie mam czas, jaki jest do pobicia i dążę do tego podczas biegu żeby z każdym kilometrem był lepszy. Ciężko będzie w Gdyni 20stego, oj ciężko; -) Każdy start w zawodach podnosi adrenalinę i chęć złamania założonego czasu, ale na dzień dzisiejszy chęć przebycia coraz to dłuższych dystansów jest chyba większa niż łamanie życiówek. I niech tak zostanie na dzień dzisiejszy, a rekordy przychodzą niespodziewanie; -) A! I nie oznacza to, że następnego parkruna pobiegnę za dwa lata, aczkolwiek never say never;)
Dziś za to Sylwia i Rio (dog runner;-)) pobili swoje życiówki. Złamali 10 km w godzinę (59min20sek) super! Gratulacje!