środa, 2 lipca 2014

Bieg na Hel, czyli pierwsze 100 km



Dawno, dawno temu w Dolinie Dulina grupa czterech biegaczy z Tricity ultra zaczęła swój bieg żeby zakończyć go przed 14 km przed dotarciem do celu, w Jastarni, na setnym kilometrze. Przez ten cały czas nie pisania niczego w tym temacie odkrywałem nowe fakty z biegu którego celem było dobiegnięcie na Hel, po drodze uczestnicząc w Biegu Świętojańskim w Gdyni na dystansie 10 kilometrów. Zaczęło się dobrze i pewnie, w dobrych nastrojach lecieliśmy do przodu jeden drugiego hamując co jakiś czas żeby nie przekraczać założonego tempa, a założyliśmy, że maksymalnym tempem będzie 6:00-6:15 min/km mając na względzie, że przed nami dłuuuga droga. Na Jaśkowej Dolinie dostaliśmy propozycję od kierowcy, który zaproponował nam, że nas podwiezie do Gdyni bo jechał na bieg, a poznał nas po numerach startowych, które założyliśmy już przed klatką. Nie skorzystaliśmy z propozycji, pozdrowiliśmy się i pobiegliśmy dalej. Droga na Gdynię wzdłuż głównego ciągu ulic łączących Trójmiasto nie jest atrakcyjnym miejscem do biegania. Jednym słowem, nuda. Aczkolwiek myślę, że po drodze znalazłyby by się ciekawe miejsca na które ktoś „z zewnątrz” zwróciłby uwagę np. hala Oliwia ma swoją długą historię. Sam kiedyś byłem tam na pokazowym meczu tenisa  Wojciecha Fibaka z Thomasem Musterem w ramach Igrzysk Solidarności, które odbywały się w 1990 roku z ciekawym założeniem, że mają odbyć się tylko raz. Transmitował je ponoć Eurosport, na żywo;-) Czy ktoś miał może wtedy dostęp do Eurosportu? ;-) Naszego biegu żadna stacja nie transmitowała, ani na żywo, ani nie na żywo. Nie ustaliliśmy też czy ma się odbyć tylko raz. Aczkolwiek gdybyśmy skusili się na pokonanie ostatniego odcinka Jastarnia – Hel (14 km) to pewnie jakaś stacja nadałaby komunikat o nieżywych śmiałkach :-D No dobra, ale dalej w drogę bo trochę zboczyłem nie w tym kierunku co powinienem. Więc trasa, ta trasa nie jest fajna, jest nudna, jest do pokonania i tyle. W drugą stronę rok temu biegłem Maraton Solidarności  i nazwałbym tą trasę po prostu do przebiegnięcia i zrobienia dobrego czasu. I tyle. W Gdyni byliśmy gdzieś około 23.30 więc zostało trochę czasu na pomarudzenie i ewentualny posiłek.
Robiło się coraz chłodniej. Po pokręceniu się na linii startu ustawiliśmy się z chłopakami i wybiegliśmy na trasę Biegu Świętojańskiego prawie ostatni. Naprawdę fajne uczucie, mieliśmy jak się później okazało przed sobą ponad 6 tysięcy biegaczy. Jak startowaliśmy elita zaczynała 3 kilometr :-) I tak sobie biegliśmy, założenie 6min15sek/km stawało się męczące. Zazwyczaj biegamy szybciej, nawet na treningach więc gdy zobaczyliśmy po 20 minutach oznaczenie, że mijamy 3 km to się mocno zdziwiliśmy. Ale nie ma co mówić, że to wolne tempo i jak można tak biegać, bo jak się później okazało, na 80 km wiele dalibyśmy żeby móc biec takim tempem. Jednak Gdyni nie zapamiętam ze względu na tempo czy deszcze, który zaczął padać. Gdynia będzie mi się kojarzyła niestety z  ITBSem czyli z przeciążeniem pasma biodrowo-piszczelowego.. Niestety. Zaczęło mnie boleć i pomimo prób zmiany stylu poruszania się, nie było na to rady. Nasmarowałem miejsce maścią, ratownicy medyczni spryskali chlorkiem i decyzja mogła być tylko jedna, biegnę dalej. Po dobiegnięciu na metę zatrzymaliśmy się w namiocie żeby się przebrać, zjeść, napić i ruszyliśmy w drogę. I tego odcinka pomiędzy metą w Gdyni, a Pogórzem nie pamiętam, jak po dobrej imprezie:-D musiałem sobie odtworzyć w pamięci. Wniosek jest jeden, człowiek raczej powinien spać około 2 w nocy, a nie biegać. W nocy oprócz deszczu i gdyńskich domów z betonu nic się nie działo. I tak jak sentymentem darzę domy z betonu bo się w takim wychowałem, to deszczu nie lubię, szczególnie jak pada kiedy chce się pokonać trasę 115 km :-) Deszcz jak deszcz, ale po 2 godzinach skakania pomiędzy przystankami i traceniu cennych minut, które przerodziły się w godziny, nie byliśmy przychylnie do niego nastawieni.
Nad ranem zrobił on nam niespodziankę, przestał padać. Zadowoleni polecieliśmy dalej, niestety z kontuzjami. Tomka bolało biodro, później stopa i tak już do końca. Mi ITBS nie dawał spokoju, a jeszcze do tego odezwało się drugie kolano. Przestałem się smarować maścią bo bałem się, że zrobię sobie jakąś krzywdę. Wolałem biec z bólem, a kiedy nie pozwalał mi on biec to iść. Takimi „skokami” dotarliśmy do Lidla we Władysławowie przy którym stoi tabliczka HEL 33 km. Trzydzieści trzy kilometry, hmmm, niecały maraton, odległość do pokonania jak najbardziej. Trasa płaska jak tafla wody więc w głowach było jedno pytanie :”na którą będziemy?”. I wtedy zaczął padać grad, tak na dzień dobry, po gradzie deszcz, a po deszczu chyba też padało, bo padało cały czas:-) Po paru kilometrach wydawało się nam że półwysep z każdym naszym przebiegniętym kilometrem rozciąga się i robi nam na złość. Kontuzje dawały coraz bardziej w kość. Brak ciepłego posiłku przed 12 (bo ciepłe posiłki na półwyspie wydają od 12, a słowo ZUPA jest niezrozumiałe dla Pań od posiłków) podcinał nam skrzydła. Nawet zatrzymaliśmy się gdzieś w jakiejś knajpce na polu namiotowym, ale po (chyba) 30 minutach wyszliśmy bo po prostu byśmy tam posnęli. Decyzja była jedna lecimy w ten deszcz i …. Brakowało nam jakieś 3 kilometrów do Chałup więc zebraliśmy się w sobie i dotarliśmy tam na wymarzoną pizzę.
Naprawdę dobrą pizzę. Później miało być już z górki, ale niestety było odwrotnie. Coraz więcej szliśmy, oddalała się perspektywa powrotu tramwajem wodnym do domu, a przede wszystkim oddalała się perspektywa zimnego piwa - a to już tragedia;-) Zapadła decyzja. Łamiemy 100 km i schodzimy z trasy.
Nie było sensu, następne 14 km mogło w szczególności mi i Tomkowi przysporzyć dużo kłopotu i zakończyć nasz sezon biegowy w dniu 21 czerwca, a tego nie chcieliśmy, bo w perspektywie mamy jeszcze trochę planów startowo/wycieczkowych. Pozostał niedosyt, pewnie wrócimy do planu pokonania całości i zakończenia na Helu bo cel jest fajny. Trasa? To już każdy niech sam oceni jak nie biegnąc to jadąc rowerem czy jakimś innym środkiem transportu.
Tak na koniec, piwo w tramwaju serwują z puszki, bo należy pamiętać, że piwo z kija jest FUJ ;-), nawet jak ma się w nogach 100 km i 14 km, w busie, w którym kierowca nie powie gdzie mamy wysiąść na Helu bo on  jest tylko kierowcą.