niedziela, 25 maja 2014

Mini Badwater czyli podróż w 3 aktach na Bieg Papiernika Kwidzyn 2014



Akt 1:-) wstając rano w sobotę nie spodziewałem się, że dzień przyniesie mi tyle wrażeń; -) Aczkolwiek dzwoniąc do Tomka przed 7 rano by obudzić Go po weselnej imprezie, czułem, że będzie to ta sobota, którą będziemy wspominać długo. Jak zobaczyłem Tomka 45 minut później idącego środkiem ulicy w dwóch różnych skarpetkach byłem już tego pewien. Obiecany Cydr czekał w plecaku. Była 8 rano, kiedy usłyszałem, Joszczi ty też się napij…wiadomo kolegom się nie odmawia. I tak zaczęła się długa droga na Bieg Papiernika. Trasa do Kwidzyna minęła w świetnej atmosferze, chyba nikt z nas nie sądził, że bieg, na który jedziemy nie będzie głównym wydarzeniem sobotniego dnia.
Trasa Biegu Papiernika jest dla mnie szczególna, ponieważ biegnie przez zakłady International Paper – Kwidzyn, w których w latach 80tych pracował mój Tata, a ja przyjeżdżałem do niego na kilka dni, chyba głównie w wakacje, muszę się dopytać. Pamiętam też, że do Kwidzyna trasę pokonywało się w ciągu dwóch godziny, rekord utrzymywał się prawie 30 lat, nie był nawet ciut zagrożony podczas transportu świniaka, kiedy to Tata przewoził  go na święta. My wracaliśmy cztery godziny.
Wracając do Biegu, to nawodnieni niezwracający uwagi na słońce, które niestety wielu biegaczom nie pozwoliło ukończyć tego biegu (mam nadzieję, że to tylko drobne chwile słabości organizmu) stanęliśmy na starcie.
Ja z Tomkiem w sektorze 55 minut, Dominik z Jarkiem ustawili się dużo przed nami. Wystartowaliśmy. Na pierwszym łuku stadionu usłyszałem „ktoś tu biegnie na mega kacu”, cóż, life… Po wybiegnięciu ze stadionu tempem 6 min/km usłyszałem od Tomka „Misiu nie patrz na mnie, leć”, wystraszyłem się. „Misiu?” Pomyślałem, On pewnie będzie chciał wbiec ze mną trzymając mnie za rękę na mecie, jak z Jarkiem na Parkrunie. Zacząłem mu uciekać. Uciekałem do 5 km, dobrze nawodniony, biegłem średnim tempem 4: 30 i dopiero po 20 minutach biegu poczułem, że naprawdę jest gorąco. Zwolniłem, stwierdziłem, że nie ma sensu w tym upale biec szybciej, poza tym poranna jazda samochodem dawała się we znaki; -) Rok temu w Bytowie na półmaratonie, który mógłby być wstępem do jakiegoś biegu górskiego też była podobna pogoda, ale tam jeszcze powietrze wykonywało jakieś ruchy, w sobotę nie chciało. Jarek parę dni wcześniej, mówił, że w zeszłym roku pogoda też dała w kość. Powiedziałem to będziemy mieli Mini Badwater, fajnie. I tak naprawdę wbiegając na metę muszę przyznać, było gorąco, nie było momentami czym oddychać, ale było warto, nie było tragedii. Jarek z Dominikiem już czekali w umówionym miejscu tzn. Jarek czekał, Dominik zwiedzał stadion w poszukiwaniu jedynego zielonego namiotu, przy którym byliśmy umówieni. W napięciu czekaliśmy na Mistrza ceremonii aż się zlituje i pozwoli trasie żeby się skończyła. Przybiegł, rzucił parę słów i zaczął szukać cienia. Później była drzemka na murawie, a my tłumaczyliśmy ludziom, że nic mu nie jest.
Po prostu skończył wesele o 5 rano i jest w trakcie poprawin; -) Po jakimś niedługim czasie zjedliśmy regeneracyjny posiłek i tak posiliwszy się udaliśmy się do samochodu. Jedyny Tomek zachował klasę, ubrał koszulę, przypiął numer startowy, założył medal i był gotowy do rozpoczęcia świętowania swojego niesamowicie wyśrubowanego rekordy życiowego na dystansie 10 km.
Tomek, obiecuję, że pobijesz tą życiówkę już niedługo, w Gdyni; -) i tak zaczął się drugi akt dnia, w namiocie Specjala. W oczekiwaniu na nagrody, których nikt nie chciał nam wylosować uzupełniliśmy płyny i podjęliśmy męską decyzję. Wracamy, ale w Sztumie zatrzymujemy się żeby wykąpać się w jeziorze. Nie udało się, trochę moja wina. Pokierowałem Jarka do Lidla, ale zapomniałem powiedzieć, że jezioro jest wcześniej. Decyzja była jedna, jedziemy wykąpać się nad morze. Kolejną odważną decyzją była decyzja o pojechaniu starą trasą, przez Tczew. Gdzieś w okolicach Tczewa dostałem zapytanie via sms od żony Tomka, „kiedy wracacie?” Odpowiedziałem „w sumie to od dwóch godzin”.
Podczas desantu na plaży na Westerplatte i wejściu do morza ludzie stojący obok byli zdziwieni jak Niemcy podczas lądowania wojsk amerykańskich na plaży Omaha w 1944 roku. Mogę powiedzieć uczciwie, że Bałtyk jeszcze się nie nagrzał, poważnie; -) 3 akt rozpoczął się w samochodzie, rzuciłem do Tomka: „jedziemy do mnie”. Później było już z górki jak na ostatnim kilometrze Biegu Papiernika. Wycieczka z biegiem w tle zakończyła się o 23.30 w momencie, kiedy Tomek wraz z żoną wsiedli do taksówki. Dziś rano otwierając drzwi od łazienki miałem pewne obawy, że zobaczę tam tygrysa. Skończyło się tylko na obawach. Takich wyjazdów nie można zaplanować i dobrze, że nie można, straciły by swój urok. 6 godzin męskich rozmów w samochodzie, ale co w Rio to w Rio.
Sama impreza pod nazwą Bieg papiernika godna polecenia. Wzorowa organizacja, trasa biegu nie jest wymagająca, chyba, że tak jak w tym roku jak i poprzednim, słońce uprze się i będzie bardzo chciało nauczyć niektórych pokory.
A! jeszcze jedno, nie pijcie tyle wody na trasie, bo to może przynieść odwrotny skutek, wypłuczecie elektrolity i się jeszcze bardziej odwodnicie.

Dziś, TriCity Ultra zapisało się na półmaraton w Żarnowcu. Jarek, prowadzisz?;-)

5 komentarzy:

  1. Pic to trzeba umiec. :D Malymi lyczkami, potrzymac troche w buzi, dopiero polknac. Tak nauczaja agenci gru. Nie zebym jakiegos znala osobiscie, ma sie rozumiec. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a skąd wiesz, że nie znasz? ;-D

      Usuń
    2. Paczpan, nie pomyslalam, a to elementarne Watsonie, elementarne...

      Usuń
    3. ale generalnie to tadidada tadidada ;-)

      Usuń